Ale piszę tu z innego powodu. Mianowicie przeczytałam wczoraj najnowszy numer magazynu "Skarb" i totalnie się wściekłam! Niżej przepiszę Wam wstępną "notkę" od naczelnej redaktorki - Agaty Młynarskiej.
"Nie wierzę – powiedziała moja koleżanka, podając mi kolorowe pismo otwarte na artykule o odchudzaniu. Wróć, właściwie o nieodchudzaniu. Tekst opisywał trzy kobiety o naprawdę konkretnych kształtach.
Ze zdjęć uśmiechały się piękne, ewidentnie zadowolone z siebie babki, a sens ich wypowiedzi był taki, że można mieć rozmiar XXL i być szczęśliwą. Kłamią – orzekła koleżanka, która odchudza się, od kiedy ją znam, czyli mniej więcej od czasów maturalnych. Spotykam się z nią raz, dwa razy w roku i za każdym razem mam wrażenie, że jej kwaśna mina mogłaby doprawić każdą tequilę albo pokaźny talerz krewetek.
Moja koleżanka jest z życia raczej niezadowolona. Dużo marudzi, rzadko się śmieje. Irytuje ją, że inni, np. ja, mogą jeść na obiad pierogi, a ona wręcz przeciwnie. Co najwyżej liść salaty i dwa kapary. Albo plasterek wędzonego łososia, broń Boże nie z ryżem. Ryż to śmierć. Bagietka, kurczak, naleśnik – śmierć. Cola, martini, wafelek – zagłada. Jak możesz to wytrzymać? – pytam ją czasami. A ona wtedy wstaje, wciąga brzuch jeszcze bardziej i demonstruje, jak spódnica w rozmiarze 34 obraca się wokół jej talii niczym hula-hoop. To jest komunikat: Cierpię, ale warto! Naprawdę warto? Mam wątpliwości. Dziewczyny z artykułu o szczęśliwym życiu w większym rozmiarze kłamią? Ja im wierzę.
Mam znajome, które się nie odchudzają, i takie, które latami są na diecie. Tęgie i szczupłe. Puszyste, które mają wspaniałych facetów i cudowne rodziny, oraz chudzielce z pogruchotanym życiem osobistym. Nie ma reguły. Talia osy i waga piórkowa nie gwarantują ani szczęścia w miłości, ani spektakularnej kariery. Choć oczywiście ładny wygląd jest w cenie i robi dobrze naszemu ego. Sama o niego dbam i zachęcam innych. Ale zachęcam także do regularnych badań, pozytywnego myślenia o sobie i szukania swoich mocnych stron.
A dieta? Moim zdaniem to słowo powinno zostać uroczyście zakazane przez profesorów Miodka i Bralczyka. Zastąpmy je określeniami „sposób odżywiania”, „styl odżywiania” – jak tam sobie chcecie. Bo przecież na diecie powinniśmy być nie okazjonalnie, ale stale. Po prostu jeść tak, żeby dobrze wyglądać i czuć się jak miss świata.
Skoki na kasę, czyli drakońskie terapie odchudzające w trzy tygodnie, to zamach na organizm i zdrowy rozsądek. Nie stosujmy więc diet, tylko jedzmy, jak trzeba. Jak? To mogą nam podpowiedzieć dobra dietetyczka, profesjonalny trener, albo… własna intuicja. Ciało wie, co lubi. Także na talerzu. I powie nam to wyraźnie: ryba tak, schabowy nie. Tylko się w to wsłuchajmy.
O różnych aspektach życia na diecie piszemy w tym numerze. Poczytajcie i zróbcie sobie ucztę na tarasie, w ogrodzie lub po prostu przy szeroko otwartym oknie. Wpuśćmy świeże myślenie. A jeśli po lekturze Skarbu nabierzecie apetytu na fajne zmiany, świetnie. Wręcz pysznie!"
Słowa "smaż się w piekle, kurwo. nic nie wiesz, a się wypowiadasz!" były moją pierwszą reakcją na tę notatkę. Skąd ta pieprzona Młynarska, której "Świat się kręci" uwielbiam, śmie twierdzić, że grube osoby mogą być szczęśliwe? JAK, DO CHOLERY?! Przecież to się w głowie nie mieści...
Na kolejnych stronach są teksty o zdrowym odchudzaniu, ćwiczeniach i tak dalej. Nie satysfakcjonuje mnie to jednak, bo są opisywane o wiele starsze ode mnie osoby (od 25 do 50 lat).
Jednak dzięki przeczytaniu tego czasopisma dowiedziałam się o herbacie wspomagającej spalanie tłuszczu - SLIMFIGURA, która kosztuje zaledwie 5,59zł w Rossmanie. Zamierzam się tam wybrać i kupić ją i chińską czerwoną herbatę.
Dawno mnie tu nie było. Postaram się skomentować Wasze poczynania w jak najszybszym czasie. Tymczasem przedstawiam Wam moją kolejną dietę, a mianowicie Giovanni's 30.
Dzisiejszy bilans:
- 2 kromki pełnoziarnistego chleba z masłem - 120kcal + 27kcal = 147kcal
Podsumowując: 147/500kcal
Dzisiejsze ćwiczenia:
- 1h na rowerze
- 150 brzuszków
- 20 przysiadów
- 50 pajacyków
Ech, w ogóle, słyszałam, że były przecieki na egzaminie gimnazjalnym i będzie powtórka. Wiecie może, czy to prawda?
Pochwalę się moimi wynikami: min. 60% z wosu i historii, min. 60% z przyrodniczych, ok. 90% z humanistycznego (o ile rozprawka poszła dobrze), 94% z matmy (nie licząc zadań otwartych, bo nie mam pojęcia jak je punktować), 95% z podstawy z angielskiego. Nie wiem jeszcze tylko jak jest z rozszerzeniem z angielskiego. Ale jestem w miarę zadowolona z tych wyników.
A co u Was, kruszynki? Jak sobie radzicie?
Trzymajcie się chudziutko. <3