Cześć.
Jestem Shannon. To nie jest moje pierwsze odchudzanie i zapewne też nie ostatnie. Mierzę 162 cm i ważę coś ok. 63kg (nie mam w domu wagi, stąd niepewność). Moim celem nie jest konkretna waga, tylko szczupłe uda, łydki i brzuch. Dotychczas stosowałam dietę baletnicy, dietę RSGD, dietę 300kcal i głodówkę. Niestety wszystko kończyło się klęską. Wytrzymywałam kilka dni i znów zaczynałam normalnie jeść (czyt. wpierdalałam ile wlezie). Teraz zamierzam powrócić do głodówki, a już niedługo wprowadzić dietę owsiankową (moja mama wciąż nie rozumie dlaczego chcę jeść "coś, co wygląda, jakby ktoś już wcześniej to przeżuł"). Głównymi powodami moich niepowodzeń jest moja nie dość silna wola, ciągła chęć jedzenia, częste wizyty u babci ("-Jesteś głodna? -Nie, babciu. -To zrobię ci kromkę. -Ale ja naprawdę nie jestem głodna. -Ale zjesz.") oraz rodzice. Kilkakrotnie mama zauważyła, jak chowam, a potem wyrzucam jedzenie. Pewnej niedzieli przelałam rosół do słoika i schowałam za biurko z myślą, że podczas wieczornego wyjścia z psem go wyrzucę. Niestety ona znalazła go dwie godziny później i kazała mi zjeść. Skończyło się na tym, że dolała mi go jeszcze więcej i od tego czasu jem obiad wraz z rodzicami. Mam również młodsze rodzeństwo: dwie siostry i brata. Często podczas moich napadów głodu robię sobie np. kromkę z dżemem i daję ją jednej z sióstr. Niekiedy oddaję im także mięso i ziemniaki z drugiego dania, gdy rodzice wychodzą wynieść swoje puste talerze. Tak więc w weekendy w miarę możliwości wychodzę z domu przed obiadem.
Pewnego wieczoru ostro pokłóciłam się z mamą. Już wcześniej się to zdarzało przez moją niechęć do jedzenia, ale tym razem było jeszcze gorzej. Powiedziała mi, że ma mnie już dość. Że przeze mnie nie mogła się dalej uczyć (urodziła mnie, gdy miała 17lat, co przekreśliło dalszą naukę), że straciła przeze mnie swoją figurę (jak dla mnie zawsze była tłusta i ciąża tego nie zmieniła) i że tak naprawdę jestem grubą świnią. Zamurowało mnie. Dokładnie powiedziała "Nie chciałam ci tego mówić, ale dieta niczego nie zmieni. Jesteś grubą świnią i nigdy nie schudniesz". Rozpłakałam się jeszcze bardziej i nie odzywałam do niej przez kolejne kilka dni. Teraz jesteśmy "pogodzone". Jednak nigdy nie zapomnę jej słów. Pisząc to teraz mam ochotę się rozpłakać. Zawsze mi mówiła, że jestem zgrabna i nie muszę się odchudzać. Teraz nie mówi nic na temat mojego wyglądu. W końcu powiedziała mi to, co przez dłuższy czas ukrywała i wie, że nic już tego nie odwróci.
Ale wróćmy do mnie.
Dzisiejszy bilans:
• pół małej truskawki - ok. 1,5kcal
Czeka mnie jeszcze obiad, czyli okropne naładowane kaloriami spaghetti z dużą ilością mięsa i cebuli. Nienawidzę cebuli. Postaram się zjeść jak najmniejszą porcję. Jeśli jednak każą mi zjeść całe, będzie jakieś 600kcal. Fuj.
Wieczorem postaram się zedytować tego posta i napisać ile udało mi się (nie)zjeść.
Trzymajcie się chudo! :*
edit:
Zjadłam jedynie makaron ze spaghetti (200kcal) i wypiłam szklankę gorzkiej herbaty.
Podsumowując: 201,5kcal.
Dotychczasowy bilans jest świetny.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się chudziutko!
Ojej, słowa mamy musiały naprawdę zranić. Ale ja to wszystko rozumiem, sama wiele nieciekawych rzeczy usłyszałam od pewnych osób, ale nie możesz się poddawać i załamywać! Będę Cię wspierać na tyle ile mogę! Trzymaj się ! <3
OdpowiedzUsuń